Teściowie

Relacje z teściami – cz. I

Źródło: KTOFOTO

Niezależnie od tego, czy będziecie mieszkać z dala od nich, czy pod wspólnym dachem, od momentu ślubu stajecie się rodziną. Najbliższe osoby panny młodej zyskają syna, a rodzice pana młodego córkę. O tym, czy Wasze relacje faktycznie będą wyglądać jak w domu kochających się ludzi, zadecyduje wiele czynników. Dziś piszemy o pierwszym z nich, czyli: jak zwracać się do teściów.

Mamo, tato – tak mówimy do osób dzięki którym jesteśmy na świecie lub które stworzyły nam dom. Mogą to być osoby, które adoptowały dziecko lub które uznały jako swoje potomstwo współmałżonka. Już sam fakt, że można być czyimś dzieckiem, faktycznie nim nie będąc, świadczy o tym, że mówienie do kogoś: mamo, tato jest silnie związane z emocjami i typem naszej relacji z tymi osobami.

Przeciwnicy mówienia do teściów jak do rodziców podkreślają, że rodziców ma się tylko jednych. I mimo szacunku wobec rodziców współmałżonka, preferują bezosobową formę zwracania się do nich (np. „Proszę zwrócić uwagę na to, że...”, „Czy mogę prosić o podanie talerza”, „Czy Zuzia mogłaby u Was zostać na weekend?”), albo mówienie per „pani” i „pan”. Wielu rodziców osób zawierających dziś związki małżeńskie proponuje synowej lub zięciowi, aby zwracali się do nich po imieniu. To wyraz uznania i zaufania wobec młodych osób. To także dość zobowiązujące dla synowej o zięcia, bo mówiąc komuś po imieniu dużo łatwiej przekroczyć granice taktu, niż mówiąc „mamo, tato” czy „pani”, „pan”. Pewnie dlatego częściej zwyczaj ten praktykowany jest przez teściów, których dziecko wchodzi w związek małżeński po raz kolejny lub po prostu w dojrzałym wieku.

Czy dzięki temu relacje są bardziej partnerskie?

- Przez dwa lata mówiłam do teściowej bezoosobowo – opowiada Agata (36 l.), aż któregoś dnia mama męża zaprosiła mnie do siebie na kawę i zaproponowała, abym mówiła jej po imieniu. Był to dla mnie wielki zaszczyt i początkowo nie umiałam się do tego przyzwyczaić. Jednak z czasem, dzięki tej formie zwracania się do teściowej, nasze kontakty nabrały bardziej przyjacielskiego charakteru,  obie poczułyśmy się wyraźnie swobodniej.

- Kiedy się żeniłem, było zaledwie 10 miesięcy po śmierci mojej mamy – mówi Piotr (27 l.). Ta, umierając, prosiła, abym nie przekładał ustalonej już daty ślubu. Nie chciała, abym załamał się po jej śmierci, tylko żył dalej, planując założenie własnej rodziny. Choć nie było to na początku łatwe, poczułem się przez nią zwolniony z obowiązku trwania w żałobie przez pełen rok. Mój ojciec odszedł od nas, kiedy byłem dzieckiem, nie miałem z nim od tamtej pory kontaktu. Moi teściowie nie oczekiwali, abym mówił do nich  „mamo”, „tato”, bo – jak mi  powiedzieli – czuli, że byłoby to i zupełnie nie na miejscu w sytuacji, gdy cierpiałem po stracie matki. Zwracałem się do nich per „pani”, „pan”, ale dostałem od nich tyle ciepła, że od pierwszych dni po ślubie czułem się  jak nowy członek rodziny. Trzy lata później, kiedy urodziła się córka, poczułem potrzebę rozmowy z teściami i zapytałem ich, czy chcieliby, abym od tej pory traktował ich i nazywał jak rodziców. Byli bardzo wzruszeni, a ja jeszcze silniej poczułem, że ze ślubem Agaty i moim, oni nie – stracili córkę, ale zyskali syna.

Zasadą panującą w naszej kulturze jest to, że to teściowie proponują synowej i zięciowi formę zwracania się do nich. Nie jest afrontem, kiedy młodzi odmawiają mówienia: „mamo”, „tato”, ale na pewno jest nietaktem, aby teściowie obrażali się na synową lub zięcia, spotykając się z ich niechęcią do takiej formy komunikacji. To bardzo delikatna materia, wymagająca wiele taktu i wzajemnej otwartości. Tylko, czyż nie jest tak, że jeśli kierujemy się nimi na co dzień, to forma, jakiej używamy wobec rodziców czy męża, nie ma większego znaczenia, bo ten problem wówczas po prostu nie istnieje...?